4. Wyspa Pangkor, Malezja

skladnik nr 4

W połowie września mieliśmy Gościa. Na ponad 2 tygodnie przyjechała do nas w odwiedziny Śliwka Robaczywka. Wcześniej zaplanowaliśmy cały pobyt, żeby nasz Gość wyjechał z Malezji z jak najlepszymi wspomnieniami. Daliśmy Śliwce 3 dni na zaaklimatyzowanie się połączone ze zwiedzaniem KL. Po tym czasie spakowaliśmy ręczniki, olejki oraz Pinanga i ruszyliśmy na plażę, bo przecież co to za urlop bez leniwego wygrzewania się na słońcu.

Aby dotrzeć na wyspę Pangkor (Pulau Pangkor) najpierw trzeba dojechać do miasta Lumut. Droga prowadząca wzdłuż wybrzeża jest krótsza, ale gorszej jakości. Atutem dłuższej podróży były krajobrazy, piękne lasy palmowe, małe przystanie rybackie oraz miasteczka i wsie z tradycyjnymi domami na palach.

Po pokonaniu przeszło 200 km, samochód zaparkowaliśmy na parkingu sąsiadującym z przystanią statków. Na wyspę można dostać się tylko drogą wodną, 1-2 razy na godzinę kursują małe promy pasażerskie (od 6:30 do 20:30, bilet RM10/os. w dwie strony). Na trasie Lumut-SPK (Sungai Pinang Kecil)-Pangkor pływa trzech przewoźników, najnowszy i najszybszy z nich to Mesra Feri. Naprzeciwko przystani usiedliśmy w jednej z restauracji, gdzie jedząc obiad oczekiwaliśmy na nasz transfer. Kierując się do mariny szybko rzuciliśmy okiem na stragany z suszonymi rybami i owocami morza.

Podróż statkiem jest atrakcją samą w sobie, a silny wiatr w upalny dzień świetnie chłodzi. Wysiedliśmy na drugim przystanku, gdzie powitani przez wielkiego jaszczura pomaszerowaliśmy do taksówki. Wszystkie taxi na wyspie, to różowe busiki. Koszt dostania się do naszego hoteliku zlokalizowanego przy plaży Nipah wyniósł RM15.

Nie tracąc czasu, od razu po zameldowaniu się, pobiegliśmy na najładniejszą na wyspie plażę koralową (Coral Beach). Zbliżał się zachód słońca, plaża prezentowała się przepięknie. Szybko wskoczyliśmy do ciepłej wody, nie zauważając tworzących się wysokich fal. Już na samym początku woda zmieszała nas z piaskiem, a nasze marne próby okiełznania fal sprawiały nam ogromną frajdę.

Wymęczeni zabawą w wodzie zapragnęliśmy odpocząć, ręczniki rozłożyliśmy pod egzotycznym drzewem, wyjęliśmy paczkę chipsów i na tym skończył się nasz spokój. W jednej chwili z drzew zaczęły schodzić małpy, których obecności nie byliśmy świadomi. Przyzwyczajone do turystów w ogóle się nas nie bały.  Szybko zaczęły się zbliżać, próby ich odstraszenia kończyły się agresją. Zabraliśmy najcenniejsze rzeczy (chipsy też) i z bezpiecznej pozycji obserwowaliśmy rozwój sytuacji. Przedstawiciel małp przetrzepał nasze ręczniki, niestety jedyną jego zdobyczą była butelka wody mineralnej w której umiejętnie wygryzł dziurę, wypił kilka kropli i niezadowolony wrócił na drzewo.

Zaczęło się ściemniać, w oddali zauważyliśmy zapalone świece na stolikach baru przy plaży (Daddy’s Cafe). Dzień zakończyliśmy pyszną kolację z szumem fal w tle.

Wyspa Pangkor to nie tylko rajskie plaże z miękkim piaskiem i czystą wodą, ale także idealne miejsce do nurkowania w rafie koralowej i uprawiania sportów wodnych (jazda na skuterze, kajaki, surfing)

Kolejny dzień zaczęliśmy od śniadania, znowu trafiliśmy na Koralową Plażę. Usiedliśmy w Danny & Zarif Corner, który oferował szeroki wybór pankejków (pancakes). Każdy kto miał choćby krótką styczność z kuchnią malajską rozpozna na zdjęciach w menu popularny placek roti, najczęściej podawany z kurczakiem w sosie curry. Po dodaniu do roti owoców, sera lub czekolady można stworzyć naprawdę pyszne śniadanie. Świetnie to wymyślili, nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z roti na słodko czy słono, zawsze był to po prostu placek z dużą ilością tłuszczu, będący dodatkiem do głównego dania.

Pankejki 1 szt. – RM5, kawa – RM2, widok bezcenny!

Plan był taki, aby po śniadaniu wypożyczyć skutery i na własną rękę pozwiedzać wyspę. Żadne z nas nie miało doświadczenia w jeździe na skuterach, wydawało nam się, że to nic trudnego, a jednak… osoba z wypożyczalni, widząc nasze „umiejętności”, przecząco pomachała głową i dla naszego bezpieczeństwa odebrała nam kluczyki. Faktycznie potrzebowalibyśmy choćby trochę praktyki, żeby pewnie czuć się na krętych, stromych i wąskich drogach wyspy. Skuter jest naprawdę świetnym rozwiązaniem, gdy chce się zwiedzić okolicę, a umiejętność jazdy na nim przyda się w wielu azjatyckich krajach. Zatem koniecznie musimy wybrać się na krótki kurs.

Zmodyfikowaliśmy plan i nasz początkowo aktywny dzień zmuszeni byliśmy zamienić na stacjonarny odpoczynek 🙂 Cały dzień spędziliśmy na leżakach przy wcześniej wspomnianej Daddy’s Cafe. Dla gości baru leżaki są bezpłatne, jednak nikt z obsługi nie kwapił się, aby do nas podejść. Można powiedzieć, że nawet mieliśmy problem z przywołaniem kelnera. Będąc w Pangkor nie ma się poczucia, że każdy prowadzący tam biznes chce zedrzeć z turysty jak najwięcej pieniędzy. Ceny w restauracjach są przystępne, w małych sklepach artykuły kosztują prawie tyle samo co w supermarketach w KL, taksówkarzom też nie można zarzucić wygórowanych cen. Najczęściej wyspę odwiedzają Malezyjczycy, obcokrajowcy są tutaj rzadziej widziani. W restauracjach nie ma tłoku, a momentami byliśmy sami  na plaży. Może nie do końca sami, bo poza małpami towarzyszyły nam kraby oraz egzotyczne ptaki – dzioborożce wielkie, które mogą osiągać długość ciała do 120 cm.

Kolację znowu zjedliśmy w Daddy’s Cafe. Wybór lokalnych potraw oraz porcje były duże, a jedzenie bardzo dobre. Śliwka zamówiła jedno z naszych ulubionych dań – satay z kurczaka, czyli nadziane na patyczki mięso, które później jest grillowane i podawane z cebulą i ogórkiem oraz rewelacyjnym słodko-pikantnym sosem z orzechami.

Ostatniego dnia, zgodnie z sugestią Pana od skuterów, wynajętą taksówką (RM70/2h) objechaliśmy największe atrakcje wyspy:

Lin Je Kong – chińska świątynia, do której zaprasza sam… Kaczor Donald. Można ją łatwo dostrzec z daleka, bo znajduje się na końcu plaży koralowej.

Mała stocznia – na wyspie znajdują się wioski rybackie i to właśnie tutaj budowane są łódki na potrzeby miejscowych rybaków.

Galeri Pangkor (wstęp bezpłatny) – muzeum prezentujące historię wyspy oraz eksponaty miejscowego rzemiosła. Ze względu na święto narodowe było zamknięte.

Foo Ling Kong – największa na wyspie chińska świątynia, która otoczona została miniaturą Muru Chińskiego.

Na zdjęciu nr 4 w powyższej galerii można odnaleźć swastykę, która w Azji symbolizuje szczęście.

Kota Belanda – ruiny fortu zbudowanego przez Holendrów w 1670 r.

Wioska rybacka.

Kierując się do przystani trafiliśmy na tradycyjny ślub. Sala weselna może nie była okazała, ale podobno na tutejszych weselach jest więcej jedzenia niż na polskich!

Przed wypłynięciem z Pangkor zjedliśmy obiad w Kopitiamie przy marinie. Po dotarciu do Lumut pojechaliśmy, tym razem autostradą, już bezpośrednio do KL.

Pinangowi tak się spodobało na wyspie, że chciał tam zostać. Nie udało mu się jednak ukryć w wieży mini Muru Chińskiego i sfochowany wrócił z nami do KL.

Mapa wyspy Pangkor